Pewna kobieta napisała do mnie o swoim bracie. Nie przystępował do sakramentów od trzydziestu lat, a teraz umierał w szpitalu.
„Czy zechce Ksiądz odwiedzić mojego brata?” – spytała mnie.
Tak i odwiedziłem go tamtej nocy i zdołałem pozostać w jego sali pięć sekund. Nie wskórałem więcej niż inni. Lecz zamiast odwiedzić go tylko raz, odwiedziłem go czterdzieści razy. Za drugim razem zostałem przez 15 sekund. Każdej nocy przedłużałem swą wizytę o kilka kolejnych sekund, aż do czterdziestego wieczoru. Tamtego wieczoru przyniosłem ze sobą Najświętszy Sakrament oraz Święte Oleje i powiedziałem mu:
- „Williamie, tej nocy umrzesz”
Odpowiedział:
- „Wiem”
- „Jestem pewien, że zechcesz pogodzić się z Bogiem dziś”
Odparł:
- „Nie zechcę! Odejdź stąd!”
Powiedziałem:
- „Nie jestem tu sam”
- „Kto jest z tobą?”
- „Przyniosłem ze sobą Chrystusa. Czy Jego również chcesz wyrzucić?”
Odmówiwszy modlitwę, powiedziałem:
- „Williamie, jestem pewien, że chcesz pogodzić się z Bogiem, zanim umrzesz.”
Odmówił. Położyłem głowę koło jego twarzy na poduszce i rzekłem:
- „Jeszcze jedna prośba, Williamie - obiecaj mi, że zanim umrzesz dziś w nocy, wypowiesz słowa ‘Jezu mój, zmiłuj się nade mną’ ”
- „Nie powiem, idź stąd!”
Musiałem odejść. O czwartej nad ranem pielęgniarka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że właśnie umarł. Spytałem ją, jak wyglądała jego śmierć.
- “Około minuty po wyjściu Księdza zaczął mówić:
“Jezu mój, zmiłuj się nade mną” i nie przestał wymawiać tych słów aż do śmierci."
Nic we mnie nie miało na niego wpływu. Była to Boska inwazja na kogoś, kto niegdyś miał wiarę i ją utracił..